reklama
Utartym już frazesem jest stwierdzenie, że to co raz trafi do Internetu pozostaje tam na zawsze. A jednak bardzo często niektórzy zdają się o tym zapominać. Pojawienie się mediów społecznościowych zdecydowanie ożywiło u wielu pragnienie ekshibicjonizmu i raportowania niemal o wszystkim co się robi. I jeśli się tego chce, rozumie się konsekwencje takich działań i wyraża się na nie zgodę to nie ma w tym zwykle nic złego. Każdy później ponosi sam odpowiedzialność za wrzucanie do sieci intymnych, dwuznacznych czy niekorzystnych zdjęć i opisów. Co jednak gdy to nie my sami decydujemy o tym co o nas pojawi się w internecie? Co jeśli osoby, które z zasady powinny bronić prywatność i intymność innych, zaczynają dzielić się nią dla własnych korzyści?
Naruszanie granic
Ten problem jest często poruszany właśnie wtedy, gdy mowa o blogach parentingowych. Dyskusja trwa nie tylko między obserwatorami tego zjawiska, ale także w samym, blogerskim środowisku. Bo w którym miejscu wyznaczyć granicę między tym co może pomóc młodym rodzicom, czytającym blogi parentingowe, a tym co może zaszkodzić dziecku blogera? W przyszłości, gdy dziecko dorośnie, zdjęcia czy opisy z bloga jego rodzica mogą ciągnąć się za nim latami. A niektórzy rodzice w sieci potrafią informować i raportować naprawdę o wszystkim, począwszy od zrobionych kupek, przez przebyte choroby, po zdjęcia w kąpieli. Cała Polska, cały internetowy świat może śledzić etapy rozwoju takiego malucha.
Zresztą problem ten dotyczy wielu rodziców, niekoniecznie tych prowadzących bloga, którzy zbyt lekkomyślnie wrzucają zdjęcia swoich dzieci na liczne kanały społecznościowe. Nie tylko w ten sposób zarzucając swoich znajomych treściami, których ci być może nie chcą oglądać. Ale przede wszystkim burząc granice ochrony prywatności człowieka, który nie może się chronić, który nie może zaprotestować, ze względu na swój młody wiek.
Czy chciałbyś tego dla siebie?
Do refleksji powinien skłonić fakt, że gdy Nishka, jedna z blogerek pisząca m.in. o życiu rodzinnym, zapytała swoje córki, czy chcą aby ich zdjęcia pojawiały się na blogu, te odpowiedziały, że nie. I blogerka to uszanowała. Jednak jej córki były w wieku, który pozwalał podjąć im samodzielną decyzję, który pozwalał im zrozumieć, że mają prawo bronić swojej prywatności. Młodsze dzieci takich możliwości nie mają. Dlatego warto aby za każdym razem ich rodzice zastanowili się przed publikacją treści o swoich pociechach, czy chcieliby aby taki wpis powstał o nich. Zdjęcia dziecka nago, w bieliźnie, na nocniku, podczas kąpieli mogą się znaleźć w prywatnych zbiorach, jednak w sieci stają się powszechnie dostępne. Po wstawieniu takiego zdjęcia chociażby na Facebooka, łatwo stracić nad nimi kontrole, bo autor przestaje być jego właścicielem. Zdjęcia takie mogą być rozpowszechniane i przetwarzane w dowolny sposób. Jeśli tego nie chcielibyśmy dla siebie, dlaczego mielibyśmy chcieć dla własnego dziecka?
Wykorzystane
Druga strona medalu to korzyści płynące dla rodziców z takich działań. Bo co oczywiste na blogach można zarobić. Nowe zabawki, ubranka, kosmetyki, sprzęty dla dzieci, to duże wydatki. A niejednego rodzica kusi możliwość dostania takich gadżetów, w zamian za niewinne zdjęcie dziecka zrobione podczas sesji zdjęciowej do bloga. W rzeczywistości jest to zakrojona na szeroką miarę akcja marketingowa, w której dziecko, chcąc nie chcąc, bierze udział. A rodzic w ten sposób godzi w jego godność i sferę przeżyć dziecka, podlegającą ochronie.
Rozwiązanie problemu i jasne zarysowanie granic nie jest proste. Można piętnować, można nie czytać takich blogów, można głośno mówić o tym, że jest to złe, ale tak naprawdę ostateczna decyzja zawsze należeć będzie do twórców blogów i tym samym rodziców. Do których można jedynie apelować, aby kierowali się rozsądkiem i wszystko robili z umiarem. W przyszłości z pewnością ich dziec podziękują im za to.
- PinkMOODline