reklama
Facebook od jakiegoś czasu ma woje upadki i wzloty. Po aferze z Cambridge Analytica, która była bez wątpienia największym kryzysem zaufania wobec portalu, użytkownicy baczniej obserwują poczynania firmy Zuckerberga. Jak donosi CNBC, światowy gigant posiada swoją “czarną listę”. Co więcej, wykorzystuje on swoje aplikacje do śledzenia użytkowników, którzy się na niej znaleźli. Serwis odnotowuje osoby, które mogą stanowić dla niego niebezpieczeństwo i których działania powinny zostać pod obserwacją.
Kto znajduje się na “czarnej liście”?
Według informacji CNBC, Zespół ds. Bezpieczeństwa monitoruje tych, którzy mogliby publikować zagrażające pracownikom firmy treści. W przypadku użytkowników, którzy mogliby zaś stanowić realne zagrożenie dla zatrudnionych w firmie oraz jej biur, Facebook ma wykorzystywać swoje produkty i aplikacje do śledzenia ich.
Według byłych pracowników Facebooka, którzy rozmawiali z przedstawicielami CNBC, lista “BOLO”, czyli “be on lookout” jest aktualizowana raz w tygodniu. Miałaby ona istnieć już od 2008. Uzyskane informacje wskazują, że znajdują się na niej dane osób, w tym byłych pracownikach firmy, którzy publicznie grożą serwisowi lub obrażają jego przedstawicieli. Są to informacje takie jak imię, nazwisko, zdjęcie, ogólna lokalizacja oraz krótki opis, z jakiego powodu ich dodano (np. z racji zagrażającej komunikacji).
Jednym z głównym powodów, aby znaleźć się na tejże liście miałyby być groźby wobec CEO Marka Zuckerberga oraz COO Sheryl Sandberg. To właśnie użytkownicy, którzy je kierują mieliby być śledzeni poprzez dane pobrane z ich urządzeń lub IP. Ich lokalizacja miałaby by być jednak śledzona tylko w sytuacjach, gdy istniałoby ryzyko wystąpienia prawdziwego zagrożenia. Wówczas firma mogłaby zareagować i powiadomić odpowiednie służby.
Odbiór tego typu rozwiązania
Opisana taktyka spotyka się z różnymi opiniami. Jedni uważają ją za naruszającą etyczne zasady i wskazują, że Facebook stał się obecnie niczym “Wielki Brat” – obserwuje wszystko i wszystkich. Ponadto użytkownicy obecni na “czarnej liście” często nie wiedzą, że na niej są. Wobec tego mogą nie mieć świadomości, w jaki sposób ewentualnie firma wykorzystuje informacje o ich lokacji.
Inni zaś uważają ją za środek zapewnienia bezpieczeństwa. Portal czuje się odpowiedzialny, aby zapewnić swoim pracownikom pełne bezpieczeństwo. W sytuacji, gdy istnieje podejrzenie, że zostałoby ono zaburzone, chce on jak najszybciej reagować.
Sam zamysł wydaje się więc całkiem dobry, jednakże CNBC wskazuje jednak, że lista ta czasami może powodować niezręczne sytuacje. Szczególnie, że wedle informatorów na listę trafiają także byli pracownicy firmy – zarówno ci, którzy np. kiedyś pracowali w firmie, ale wynieśli z niej sprzęt, jak i zostali dodani na prośbę współpracowników po opuszczeniu kampusu. Przedstawiciele Facebooka twierdzą jednak, że proces ten jest znacznie bardziej złożony, a na listę trafia się w określonych okolicznościach.
Różne okoliczności wykorzystania BOLO
W tekście na CNBC znajdziemy przykłady wykorzystania BOLO. W 2017 roku menedżerowi Facebooka zaalarmował zespoły bezpieczeństwa, gdy grupa stażystów nie zalogowała się do systemów firmy, aby pracować z domu. Jak się jednak okazało, gdy ten był zatroskany, a firma wykorzystała informacje o miejscu ich pobytu, aby sprawdzić, czy są oni bezpieczni, oni byli na… wagarach. Z racji tego, że nie było z nikim kontaktu na żadnym kanale, obawiano się ich zaginięcia. Sprawdzono także, że nie planowali oni w tym dniu podjąć pracy. Zdobyte w tym temacie informacje przekazano menedżerowi. Można zostać to uznane za nie do końca etyczne.
Przytoczono jednak także inny przykład, gdy to w 2015 roku wspomniana lista okazała się niezwykle przydatna. Rozpoznano dzięki niej tablice rejestracyjne podejrzanego samochodu, który poruszał się się po kampusie firmy. Strażnicy Facebooka pilnowali go, dopóki nie pojawili się funkcjonariusze policji Menlo Park. Finalnie aresztowali kierowcę pod zarzutem nieprzyzwoitego narażenia na publiczną masturbację.