Ostatnio dużo dyskutuje się o wolności słowa w kontekście social media. Jedni jej nadużywają, inni twierdzą, że już nie istnieje. My postanowiliśmy przyjrzeć się jej bliżej. Dlatego o wyjaśnienie poszczególnych kwestii poprosiliśmy również ekspertów m.in. z zakresu prawa, komunikacji czy psychologii.
Czym jest wolność słowa?
W dość ładny sposób, o wolności słowa mówi nasz Konstytucja. Artykuł 54 opisuje ją bowiem w następujący sposób:
- Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
- Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane. Ustawa może wprowadzić obowiązek uprzedniego uzyskania koncesji na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej.
Co oznacza to w praktyce? Wolność słowa powinniśmy traktować jako możliwość swobodnego wyrażania swoich poglądów, bez względu na to, jakie one są. Co więcej, mamy do tego prawo zarówno w sferze prywatnej, jak i publicznej. Nie powinniśmy być za to karani w jakikolwiek sposób. Chyba, że nasza wolność słowa narusza dobro innej osoby lub wręcz robi jej krzywdę.
Bezkarni w sieci?
Czy zatem oznacza to, że jesteśmy bezkarni w sieci? Nie do końca. Zdarzają się bowiem przypadki, że osoba krzywdząca innych w internecie nie została ukarana za swoje przewinienia. Jednak z roku na rok powstaje coraz więcej organizacji wspierających działania na rzecz ochrony wolności słowa czy walki z hejtem. Gdy zatem zapytaliśmy radcę prawnego, Tomasza Palaka o to, czy użytkownicy social media są bezkarni, dostaliśmy następującą odpowiedź:
Tomasz Palak – Radca prawny oraz autor strony tomaszpalak.pl
Absolutnie nie – wszelkie przepisy dotyczące nas od zawsze nie przestały nagle obowiązywać w świecie wirtualnym. Anonimowość jest coraz bardziej pozorna, a skuteczne sprawy sądowe w tym zakresie przestają być wyjątkiem. Najczęściej dotyczą zakresu zniesławienia czy naruszenia dóbr osobistych, nieraz również naruszeń praw autorskich.
I tu można by zacząć się zastanawiać, czy w takim razie ta nasza wolność słowa ma jakieś granice. Odpowiedź brzmi tak, ma. Zarówno granice prawne, jak również te nie obarczone karami sądowymi, granice przyzwoitości. Wracamy bowiem do punktu wyjścia, gdzie należy zaznaczyć jedną, bardzo ważną kwestię – wolność słowa nie równa się niszczenie komuś życia czy tworzenia fake newsów. Te wątki bowiem podlegają już karom. Tym ustalonym przez prawo sądowe lub poszczególnych gigantów mediów społecznościowych.
Social media a wolność słowa
Od czasów, gdy zaczęły pojawiać się poszczególne serwisy społecznościowe, wolność słowa zaczęła nabierać zupełnie innych rozmiarów i innego znaczenia. Ludzie byli przekonani, że stając się użytkownikami w sieci, mogą wyrazić wszystko, o wszystkich i wszystkim. Z czasem natomiast, zjawisko to zaczęło nabierać rozpędu. I tak, wśród luźnych rozmów o niczym, zaczęły pojawiać się konta anonimowe, których zadaniem było hejtowanie innych lub wręcz nawet gnębienie. Coraz częściej w mediach można było usłyszeć o phishingu, bullyingu czy pedofilii. Sprawcy niestety czuli się przy tym bezkarnie. Nawet pomimo zgłoszeń, nie wszystko sprawy udało się zakończyć z pożytkiem na rzecz ofiary.
Dlatego też, widząc taki stan rzeczy, Facebook, Twitter, Instagram i inne social media, postanowiły jasno określić zasady tego, co można, a czego nie można w obrębie serwisu. Niestety, przy tak ogromnym przedsięwzięciu jakim są media społecznościowe, ciężko jest weryfikować przestrzeganie takich praw.
Musimy jednak pamiętać, że obok tej ciemnej strony mediów społecznościowych jak i całego internetu, możemy również znaleźć wiele aspektów pozytywnych. Dzięki nim dostaliśmy szybszy dostęp do informacji, prawo do wyrażenia własnej opinii w każdej sprawie. To również za sprawą internetu mamy szansę się jednoczyć online i wspólnie wypracowywać metody walki z tym, co się nam nie podoba. I tu świetnym przykładem jest organizowanie strajków, np. strajku kobiet. Ludzie o podobnych poglądach zaczęli łączyć się w olbrzymią grupę, tworzyć własne hasła i wyrażać publicznie swoje poglądy.
Co więcej, dzięki wolności słowa, serwisy internetowe mogą podejmować każdy z możliwych tematów. Natomiast my, ludzie, dostajemy również szansę wyrażania siebie tak, jak tego chcemy. I za pomocą tych słów, które uważamy za stosowne. I chociaż znaczenie tych dwóch słów „wolność słowa”, w wielu przypadka staje się tylko słowami, powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, jak istotne są dla nas te słowa. I korzystać z tego przywileju na tyle, na ile jest to możliwe. Oczywiście dbając przy tym o szacunek i dobro innych osób, nie tylko w przestrzeni internetowej.
Ograniczenia prawne mediów społecznościowych
Z jednej strony media społecznościowe pomagają nam w wyrażeniu siebie, własnych poglądów, uczuć i myśli. Z drugiej zaś, zachowuje odpowiednie środki bezpieczeństwa. Niemalże wszystkie regulaminy sporządzone przez social media, w kwestii upubliczniania treści, mają podobne zasady. Dla przykładu, my, zacytujemy te znajdujące się w regulaminie Facebooka:
W tym samym regulaminie, znajdziemy również sposób egzekwowania łamania którejkolwiek z wymienionych zasad, czyli usunięcie lub zablokowanie danej treści. Co wtedy? Tu również z pomocą przychodzi ten sam regulamin:
Ponownie zatem należy zadać sobie wówczas pytanie, czy takie przepisy są zgodne z tymi, które obowiązują w Polsce? Na to pytanie również odpowiedział nam Tomasz Palak: Tak, ponieważ w interesie tych gigantów jest taka zgodność i możliwość działania na jak największej liczbie rynków. Często – ponieważ regulaminy te mają być ogólne i pasować dla wszystkich krajów – odpowiedzialność przerzuca się na użytkowników. Przykładowo przy organizacji konkursu na Facebooku przez firmę bierze ona na siebie temat zgodności tego konkursu z prawem lokalnym, w tym przypadku polskim.
Podobnego zdania jest również Magdalena Wilczyńska z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich, która na to samo pytanie odpowiedziała w sposób następujący:
Magdalena Wilczyńska – Ekspertka w Zespole Prawa Konstytucyjnego, Międzynarodowego i Europejskiego w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich
Coraz częściej do Rzecznika docierają skargi dotyczące zablokowania kont. Jednak pamiętajmy, że platformy mają prawo usuwać treści niezgodne z regulaminem, jeśli ten jest zgodny z prawem. Wykorzystując te przestrzenie korzystamy z pewnego narzędzia – by móc to robić zgadzamy się na przestrzeganie zasad. Regulaminy są formułowane w sposób szeroki i nie są niezgodne z prawem. Chodzi jednak nie tylko o same zapisy, ale ich interpretację i wykorzystywanie. Od wielu lat widzimy, że grupy, które można określić jako prawicowe lub konserwatywne są blokowane częściej. Wynika to jednak również z naruszania przez ich członków regulaminów.
A jak na to wszystko wpływają algorytmy?
Podejmowany przez nas temat może mieć różne oblicza. I każdy ma o nim pewne wyobrażenia i opinie. Mówiąc o mediach społecznościowych nie możemy również zapomnieć o istnieniu algorytmów. Zastanawiający w tym przypadku, może być ich wpływ na wolność słowa użytkowników. Jak twierdzi dr Anna Miotk, dyrektor ds. komunikacji w firmie Polskie Badania Internetu, wprowadzenie algorytmów jest to efekt ogromnego zainteresowania mediami społecznościowymi. Ich zadaniem jest wyświetlanie treści podobnych do tych, na które wcześniej reagował użytkownik lub które pobudziły do dyskusji jego znajomych. Jak zatem ma się to do wolności słowa?
dr Anna Miotk – Dyrektor ds. komunikacji w firmie Polskie Badania Internetu, ekspert w zakresie komunikacji marketingowej i badań internetu. Autorka książek oraz bloga www.annamiotk.pl
Na wczesnych etapach rozwoju internetu, a później mediów społecznościowych, wyrażano technooptymistyczne przekonania, że technologie pozwolą na promowanie amerykańskiego modelu demokracji liberalnej na inne rynki czy, dając każdemu użytkownikowi prawo wypowiedzi, umożliwią prawdziwie demokratyczną debatę. Że staną się czymś w rodzaju forum publicznego w rozumieniu Cassa R. Sunsteina, amerykańskiego profesora prawa i teoretyka demokracji. Nawiązuje on do Pierwszej Poprawki, która zakłada wolny dostęp publiczności do przestrzeni, w których taka debata może się realizować (parków, itp.).
Jak dodaje ekspertka, według Sunsteina, forum publiczne oznacza dostęp do publiczności oraz grup. W związku z tym publiczność jest z kolei wyeksponowana na różnorodne poglądy. Ekspertka wyjaśnia, że przekładając to na praktykę, w każdym większym mieście są takie miejsca, przez które przewija się dużo osób i dlatego chętnie są wybierane przez organizatorów protestów, zbierających podpisy pod petycjami, organizacje pozarządowe czy polityków.
Co zatem sprawia, że pierwotne przekonania nie okazały się do końca prawdą? Jak twierdzi Anna Miotk, algorytmy sprawiają, że pojawiają nam się treści podobne do naszych. Dlatego my, jako użytkownicy nie jesteśmy na co dzień zderzani z poglądami innymi niż nasze własne. A aby tak było, musimy wyjść poza obszar mediów społecznościowych, np. w celu zapoznania się z szerszą perspektywą danego problemu. Jak dodaje ekspertka:
Algorytmy wzmacniają skrajne poglądy. Poglądy centrowe nie są atrakcyjne, może dlatego, że łatwo się z nimi zgodzić. Skrajny pogląd wyrażony w taki sposób, żeby obudzić emocje, skłoni do polemiki, ze strony zwolenników czy przeciwników. Algorytm, nastawiony na wychwytywanie gwałtownie rosnącej liczby komentarzy i udostępnień, będzie premiował taką treść i będzie ona coraz lepiej widoczna. Jest to też w interesie właściciela platformy, ponieważ im bardziej gorąca dyskusja, tym więcej czasu użytkownicy spędzają na platformie.
Anna Miotk stwierdza również, że osoby nastawione skrajnie wywierają podczas takich rozmów presję na te osoby, które są nastawione umiarkowanie do konkretnej opinii, aby wypowiedziały się po jednej ze stron. A tak naprawdę, to te osoby o umiarkowanych, centrowych poglądach są w stanie doprowadzić do porozumienia w demokratycznej debacie. – Skoro w debatach prowadzonych w mediach społecznościowych tego centrum nie ma, trudno tutaj o kompromis. Musimy zatem szukać innych rozwiązań do prowadzenia takich debat – dodaje.
Naruszanie prawa do wolności słowa
To jak to w końcu jest? Media społecznościowe naruszają nasze prawo do wolności słowa, czy nie? Ponownie nie ma tak naprawdę dobrej odpowiedzi na to pytanie. Prawdą jest bowiem, że internet zwiększył nasze prawo do wolności słowa w tym temacie. Natomiast w wielu przypadkach, również za pomocą internetu, to prawo zostało naruszone. O to jak często takie przypadki mogą mieć miejsce, zapytaliśmy członka zarządu Stowarzyszenia Wolnego Słowa, Tomasza Truskawę.
Tomasz Truskawa – Członek zarządu Stowarzyszenia Wolnego Słowa
Naruszanie prawa do wolności słowa w naszym kraju występuje wcale nie tak rzadko. Przybiera ono różną postać. Dzisiaj najczęściej słyszymy o przypadkach blokowania pewnych treści w mediach społecznościowych, ale to nie jedyne formy naruszania tej jednej z podstawowych wolności.
Przykładem braku takiej wolności będą zwłaszcza media lokalne, zwłaszcza jeżeli chodzi o swobodę wypowiedzi tam, gdzie na rynku występują (często w postaci monopolisty) tytuły wydawane przez lokalne władze samorządowe lub podmioty z nimi związane.
Inną formą tłumienia wolności słowa jest korzystanie z art. 212 kk (czyli zniesławienie – przyp. red.). Ten wielokrotnie krytykowany przepis polskiego prawa karnego, którego likwidacji od lat domagają się środowiska dziennikarskie jest skutecznym narzędziem ograniczającym swobodę wypowiedzi.
O tym samym mechanizmie ekspert wspomina również w kontekście social media. Twierdzi on, że z blokowaniem treści w tej przestrzeni internetowej, mamy do czynienia bardzo często. A o samej szkodliwości decyduje mechanizm, który nie zawsze potrafi ocenić treść w sposób odpowiadający prawdzie. Działacz Stowarzyszenia Wolnego Słowa zwraca również uwagę na to, że w ten sposób bardzo często ludzie zostają pozbawieni dostępu do informacji, ponieważ nawet jeżeli portal postanowi przywrócić treść, bardzo często pozostaje ona już nieaktualna.
Prawo człowieka do wolności słowa łamane na naszych oczach?
Wolność słowa – jej granice lub ich brak. Czy często odbierany jest nam ten przywilej? W jaki sposób media społecznościowe wpływają na tę wartość? Czy w ogóle jest to jeszcze wartością samą w sobie? A może już pozostało tylko frazesem?
Te pytania miały prawo pojawić się w naszych głowach, zwłaszcza po ostatniej blokadzie Donalda Trumpa w social media. Mieliśmy bowiem wówczas okazję zaobserwować dwie strony medalu. Pierwsza z nich, mówiła o zachęcaniu do bojkotu. Druga zaś o tym, że byłemu prezydentowi odebrano wolność wypowiedzenia się w danej kwestii. Czy serwisy blokujące Trumpa złamały jego prawo do wolności słowa? I czy nasze prawa również są łamane w ten sposób, przez wielkich przedstawicieli portali społecznościowych.
Magdalena Wilczyńska z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich uważa, że debata publiczna, również pozostając osobą anonimową, jest wręcz fundamentem współczesnej demokracji. Jednocześnie, ekspertka dodaje, że wolność słowa mimo to nie jest nieograniczona: Administratorzy portali internetowych są zobowiązani do usuwania treści nielegalnych, w tym mowy nienawiści, treści zniesławiających czy naruszających dobra osobiste.
Dodaje również:
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej określił, że sądy mogą nakazać dostawcy usług hostingowych usuwanie nielegalnych treści i dopuścił nakazanie kasowania pojawiających się wpisów identycznych i równoznacznych z tymi, które sąd uzna za bezprawne. Podczas, gdy nakaz usuwania treści identycznych nie budzi wątpliwości, rozszerzająca interpretacja pojęcia „treści równoznacznych” może w efekcie prowadzić do nadmiernej moderacji. Jednakże praktyka wdrażania tych rozwiązań jest problematyczna. Stosowane algorytmy nie są doskonałe i prowadzą do nadmiernego, a w niektórych przypadkach niewystarczającego, usuwania komentarzy i blokowania profili.
Dodatkowo, Wilczyńska dodaje również, że wszelakie treści w internecie powinny ulegać weryfikacji kontekstowej, a nie automatycznej. To z kolei, mogłoby zmusić serwisy do zatrudnienia setek osób, których zadaniem byłaby ocena danej treści. W efekcie tego nie wszystkich byłoby na to stać. Natomiast jak twierdzi ekspertka, od dużych firm można oczekiwać takiego kroku. I rzeczywiście, wiele dużych firm, w tym YouTube, Facebook czy Twitter, powoli zaczyna zatrudniać takie osoby. Niestety, to wciąż wydaje się być działaniem niewystarczającym.
Czy zatem nasze państwo może coś zrobić w tym temacie?
Ostatnio dość głośno w tym temacie zrobiło się za sprawą ustawy dotyczącej wolności słowa w internecie. Spotkała się ona ze sporym sprzeciwem mediów, jak również zwykłych użytkowników internetu. Jej celem jest, m.in. Powołanie Rady Wolności Słowa, która będzie składała się z 5 członków wybranych przez Sejm, jak również możliwości wniesienia reklamacji w związku z decyzją social media o zablokowaniu danej treści.
I w tym przypadku, przede wszystkim powinniśmy zadać sobie pytanie czy państwo może w ogóle coś zrobić w tej kwestii? Tomasz Truskawa ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa twierdzi, że odpowiedź na to pytanie jest dwojakiego rodzaju. Z jednej strony bowiem ma do odegrania niezwykle istotną rolę w postaci gwarancji dla wolności słowa na poziomie konstytucyjnym czy porozumień międzynarodowych, których uchwalenie bądź stosowanie wymaga decyzji odpowiednich organów państwa, a z drugiej strony wchodzenie administracji z procedurami regulacyjnymi w obszarze wolności słowa zawsze rodzić będzie obawy o obiektywizm zastosowanych rozwiązań.
Wydaje się, że państwo (lepiej użyć liczby mnogiej państwa) powinny ograniczyć swoją aktywność w tej materii do wywarcia wspólnego nacisku na największe, międzynarodowe podmioty na rynku mediów społecznościowych (chociaż nie tylko – międzynarodowe koncerny medialne powinny być również obiektem takiej presji) w celu uzyskania od nich gwarancji przestrzegania wolności słowa i poddaniu się takim regulacjom. Zadaniem państwa byłoby również stworzenie odpowiednich instytucji w obszarze wymiaru sprawiedliwości, które szybko i obiektywnie ustalałyby czy doszło do złamania prawa i uzasadnionego blokowania treści. Decyzje takich organów podmioty rynku medialnego musiałyby natychmiast wykonać – wskazuje Truskawa.
Psychologiczne aspekty sprawy
Nowa ustawa, którą już niebawem chce zająć się nasz rząd, budzi jednak w użytkownikach dodatkowe wątpliwości. Dotyczą one psychologicznego punktu widzenia, związanego z naruszeniem bądź ograniczeniem wolności słowa. O to, w jaki sposób może ono na nas wpłynąć i czy zabranie nam takiej możliwości może wpłynąć na nasze zdrowie psychiczne, zapytałyśmy psycholożki – Oktawię Toman i Aleksandrę Szeląg z serwisu psychotki.pl.
Jak twierdzą ekspertki, człowiek potrzebuje czuć się częścią jakiejś społeczności.
Oktawia Toman – Psycholożka, współautorka bloga psychotki.pl.
Środowisko daje jednostce możliwość wyrażania, poznawania siebie oraz realizowania swoich celów, zamierzeń i wartości. Deprywacja, czyli ciągłe niezaspokojenie danej potrzeby (snu, głodu etc.) sama w sobie wywołuje dyskomfort. Natomiast odebranie lub ograniczanie człowiekowi możliwości do wypowiadania się i wyrażania swojego zdania, pozbawia go tego, co typowo ludzkie – czyli wywołuje poczucie dehumanizacji (odczłowieczenia). Właśnie dlatego wszelkie tego przejawy budzą gwałtowny sprzeciw – czy to na poziomie jednostkowym, czy też grupowym. Odbieranie możliwości swobodnego wypowiadania się wywołuje szereg negatywnych emocji – poczynając od złości, przez frustrację, a kończąc na tych bardziej złożonych jak zwątpienie – wyjaśniają ekspertki.
To z kolei, o czym również wspominają psycholożki, może doprowadzić do innych konsekwencji, takich jak, np. złość czy agresja słowna, a nawet fizyczna. Psycholożki wskazują, że takie działanie może skutkować obniżonym poczuciem własnej skuteczności, czyli przeświadczeniem, że jesteśmy w stanie podołać wyzwaniom i pozytywnie rozwiązać pewne sprawy.
Aleksandra Szeląg – Psycholog w Centrum Edukacji oraz w Stowarzyszeniu Dobrej Nadziei. Współautorka bloga psychotki.pl
Poczucie własnej skuteczności ma istotny wpływ na samoocenę, zaś jej niski poziom może przyczynić się do rozwinięcia zaburzeń nastroju, np. depresji. Przekonanie o niskiej skuteczności i braku wpływu na otaczający świat może również wtórnie kształtować poczucie bezradności, której podstawą jest silny lęk. Niska skuteczność, bezradność i poczucie odczłowieczenia mogą doprowadzić do znieczulicy społecznej – “po co mam coś robić, skoro moje zdanie nikogo nie obchodzi?”.
Oktawia Toman i Aleksandra Szeląg mówią więc wprost o tym, że zabranie drugiemu człowiekowi wartości, jaką jest swoboda i wolność wypowiedzi, może poskutkować zaniżeniem własnej samooceny, zmianą zachowania, a nawet przekonania na temat świata i innych ludzi.
Wolność słowa – frazes czy realna wartość?
Wracając do pytania postawionego w temacie artykułu, odpowiedź nasuwa się sama. Wszelakie podjęte dziś przez nas rozważania, znaczą bowiem o tym, że każda wolność, w tym ta do swobodnego wyrażania swoich myśli, także w social media, nigdy nie będzie tylko frazesem. To wartość, której ciągle poszukujemy i chcemy, aby zarówno nasze państwo, przedstawiciele mediów społecznościowych, jak również inne osoby nam na to pozwoliły. Musimy jednak wiedzieć, gdzie nasza wolność słowa ma swoje granice. Chociażby po to, aby nasza wolność słowa, nie kończyła się tam, gdzie zaczyna się cierpienie drugiego człowieka.