reklama
Wolność słowa na Facebooku ma swoje granice. Tymi dla zarządu Daimlera (który jest producentem takich marek samochodów jak Mercedes czy Maybach) okazały się być zarzuty jakich pracownicy firmy dopuścili się wobec kanclerz Niemiec Angeli Merkel, byłego premiera Badenii-Wirtembergii (kraj związkowy w Niemczech) Stefana Mappusa oraz byłego dyrektora generalnego Daimler AG, Dietera Zetsche. Całą trójkę określono mianem „szefów bandy kłamców”.
Jak podaje Forbes, kontrowersyjne wpisy ukazały się na stronie będącej protestem przeciwko projektowi „Stuttgart 21”. Za tą nazwą kryje się największy obecnie plan urbanistyczny w Europie, który zakłada zastąpienie naziemnego dworca kolejowego podziemnym o charakterze przelotowym. To część większego przedsięwzięcia, którego przedmiotem jest modernizacja linii kolejowej z Paryża do Wiednia. Szacunkowy koszt inwestycji w Stuttgarcie ma wynieść 4,1 mld euro.
Projekt wzbudził wiele głosów oburzenia w całych Niemczech, uważa się, że jest zdecydowanie za drogi. Przez miasto przetoczyła się fala protestów. Tym razem głosy sprzeciwu postanowili podnieść pracownicy Daimlera, przy okazji wyrażając swoje zdanie na temat kilku ważnych osobistości. Zapewne to okazało się być dla zarządu solą w oku. Dodajmy, że w Stuttgarcie znajduje się siedziba zarządu spółki.
Nie krytykuj pracodawcy w sieci
Po tym, jak na Facebooku została założona drażliwa strona, kilku pracowników zostało jej „fanami”. Kierownictwo doprowadziło do jej usunięcia, a co najmniej pięciu „dysydentów” zostało wezwanych na rozmowy do działu HR firmy. Jak przekonuje rzecznik prasowy Daimlera, nie wyciągnięto wobec nich żadnych konsekwencji, zostali jednak pouczeni o tym, że złamali zapisy zawarte w umowach o zatrudnienie, zgodnie z którymi nie zezwala się na „obrażanie w sieci firmy, jej kierownictwa oraz innych pracowników”.
Przedstawiciele Facebooka w Niemczech utrzymują, że to pierwszy taki przypadek o którym im wiadomo, a jednocześnie nie potwierdzili, że w ogóle miał miejsce. Dosyć dziwna reakcja jest związana z tym, że tak naprawdę nie wiadomo kto usunął stronę – czy firma czy Facebook na jej żądanie.
Cała sprawa bardzo wyraźnie pokazuje, jak dużą wagę do wizerunku w Internecie przywiązują obecnie firmy. Coraz powszechniejsze jest zatrudnianie sztabu ludzi odpowiedzialnych za monitoring sieci i błyskawiczne reagowanie na wszelkie nieprzychylne opinie, zwłaszcza te mogące pochodzić od kogoś „z wewnątrz”. Konkluzja jest taka, że z wolności słowa w cyfrowej rzeczywistości też trzeba korzystać z rozsądkiem.
Źródło: Forbes