reklama
Od kilku już dobrych lat praktycznie każda kampania polityczna na zachodzie rozgrywa się głównie w świecie wirtualnym. Doskonale było to widoczne podczas wyborów prezydenckich w USA, w czasie których wielokrotnie publikowano nierzetelnie, a niekiedy wręcz nieprawdziwe informacje na temat obydwojga kandydatów. Dobrym przykładem jest także wzrost popularności Donalda Trumpa, którego partia początkowo odnotowywała jedynie 10-12% głosów.
Zarówno przed, jak i po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, media podawały ogromną ilość przykładów osób, które wierzą w treści umieszczane na największej platformie społecznościowej. W ciągu trzech miesięcy, jak pisze BUZZFeed fałszywe artykuły na temat wyborów zebrały ponad 8,7 wyświetleń, udostępnień i komentarzy, a materiały mediów — tylko około 7,3 milionów. Z tego też powodu, Zuckerberg zdecydował się na ograniczenie przepływu i zgłaszanie nieprawdziwych informacji, które mają znaczący wpływ na opinię publiczną.
Ośrodek badawczy Pew Research Cente donosi, że aż 44 % dorosłych Amerykanów traktuje Facebooka jako główne źródło informacji. Knight Foundation podaje natomiast, że jest to aż 70 %. Z tych danych wynika, że treści umieszczane na portalu społecznościowym z pewnością mają wpływ na nastroje społeczne.
Debaty na Facebooku
Szwajcarski tygodnik Das Magazine donosi również, że podczas debaty prezydenckiej rozesłano 175 tys. różnych wersji informacji, dostosowanych w taki sposób, aby zaciekawiły poszczególne grupy docelowe. Celem było dotarcie zarówno do zwolenników, przeciwników, jak i niezdecydowanych. Facebook co prawda nie faworyzował żadnej ze stron, jednak na popularność kandydatów miał wpływ zarówno prawdziwe jak i fałszywe informacje. Sojusznicy kandydatów zwykle nie zajmowali się weryfikowaniem informacji, zwłaszcza, gdy potwierdzały one słuszność poglądów danego obozu.
Analizując przebieg wyborów prezydenckich w USA można zauważyć, że Donald Trump w przeciwieństwie do tradycyjnych mediów znacznie przeciągał uwagę użytkowników. Prawdopodobnie jest to również związane ze sposobem bycia amerykańskiego prezydenta, który doskonale czuje się będąc w centrum uwagi. Specjaliści twierdzą, że dzięki temu, iż wyczuł na czym polegają zasady panujące w mediach społecznościowych niejako pokonał w tej kwestii Hillary Clinton. Należy przyznać, że w sposób umiejętny i wyrazisty zarządzał swoją marką w Internecie.
Pojawiały się także doniesienia o rozpowszechnianiu przez hakerów fałszywych wiadomości, które miały wpływ zarówno na wybory prezydenckie w Ameryce, jak i na rezultat brytyjskiego referendum. Eksperci donosili wręcz o cybernetycznym zagrożeniu. Mark Zuckerberg w obszernym poście na, wyraził jednak przekonanie, że tylko 1% treści zamieszczanych na Facebooku jest nieprawdziwych. Jego zdaniem tak mały odsetek nie mógł w żaden sposób decydować o wyniku wyborów w Stanach Zjednoczonych.
Jednak o realnym wpływie na frekwencję podczas głosowania, mówił już przed wyborami w 2012 roku. Firma wtedy przeprowadziła badanie, w czasie którego próbowała manipulować emocjami niektórych użytkowników. W kolejnym poście, na temat roli Facebooka w kampanii z 2016 wręcz z dumą informował o jego znaczącym wpływie. Jak sam przekonywał, portal społecznościowy zachęcił w ten sposób 2 miliony ludzi, do oddania głosu w wyborach.
Użytkownicy o Brexicie
Doskonałą strategię marketingową zastosowano również w kwestii referendum dotyczącego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Jako użytkownicy jesteśmy znacznie mniej podatni na materiały udostępniane przez PR czy marketingowców. Zdecydowanie bardziej wierzymy artykułom w niezależnej gazecie lub opiniom naszym znajomym. Dlatego w kampanii Brexitu najsilniejszym atutem była grupa zaangażowanych użytkowników. Można zaobserwować, że oficjalne profile w mediach społecznościowych nie udostępniały kontrowersyjnych treści. Jednak ich zwolennicy prowadzili walkę przede wszystkim w komentarzach. W tym celu pojawiło się wiele nieprawdziwych profili, które mocno angażowały się w całą kampanie i bojkotowały obóz przeciwny. Natomiast zwolennicy pozostania w Unii rzadko odwiedzali przeciwne konta, a ich działania skupiały się głównie na wzajemnym utwierdzaniu się w poglądach.
Niemały wpływ Facebooka można również zauważyć śledząc niedawne wybory we Francji. Portal uruchomił narzędzie, którego celem była walka z fałszywymi informacjami. W tym celu współpracowali również z mediami tradycyjnymi, aby mieć pewność, że zmanipulowane informacje, nie będą dalej publikowane.
Facebook nie tylko wpływ na nastroje związane z wyborem nowych władz. Podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego zadbał również o podniesienie frekwencji uczestników. W Polsce w 2015 roku użytkownicy Facebooka mogli skorzystać z nowego narzędzia, dzięki którym mogli poinformować swoich znajomych o tym czy oddaliśmy już głos. Ponadto jedno kliknięcie pozwalało dotrzeć do większej ilości informacji. Funkcja ta działała zwłaszcza na zasadzie przypomnienia, o trwającym właśnie głosowaniu.
Algorytm Polaka
Już od dawna wiadomo, że Facebook daje ogromne możliwości podczas kampanii wyborczych nie tylko pod względem działań PR’owych. Przykładem może być algorytm polskiego psychologa, który został użyty przez firmę Cambridge Analytica, które reklamowała się hasłem „zarządzamy wyborami na całym świecie”. Jak donosi Das Magazin Michał Kosiński psycholog na Uniwersytecie Stanforda, opracował metodę tworzenia profili psychologicznych na podstawie zachowań na Facebooku. Na jakich danych opiera swoje analizy? Za każdym razem, podczas korzystania z Facebooka, czyli udostępnianie, klikniecie przyciska „Lubię to” oraz komentowanie, pozostawiamy cyfrowy ślad. Algorytm analizuje to, w taki sposób, aby pokazać nam treść specjalnie pod nas skrojone. W ten właśnie sposób, prywatna firma działająca na zlecenie np. polityka może bez naszej świadomości poznać poglądy polityczne, religijne czy przekonania użytkowników Facebooka. Dla takich organizacji jak Cambridge Analytica to zatem prawdziwy zbiór informacji na temat profili naszych osobowości. Samo stowarzyszenie podaje na swojej stronie internetowej, że posiada informacje na temat wszystkich dorosłych obywateli USA. Informacja ta oczywiście jest niemożliwa do zweryfikowania.