reklama
Założenia projektu są następujące: sąd wysyła wiadomość do podejrzanego poprzez Facebooka, Twittera, bądź mailem; wiadomość zawiera link do strony z dokumentami sądowymi. Dostęp do strony możliwy byłby jednak dopiero po wprowadzeniu numeru dokumentu tożsamości. Uznanie doręczenia ze skuteczne nastąpiłoby jednak nie w chwili dostarczenia wiadomości, ale dopiero po kliknięciu w link przez adresata.
Skąd taki pomysł? Jak twierdzi minister sprawiedliwości Estonii Priit Talv, tamtejszy wymiar sprawiedliwości musi borykać się z przewlekłością spraw z uwagi na nieefektywny system doręczeń. Poza tym, w ten sposób można ominąć problem braku adresu stałego zamieszkania podejrzanego.
Jak wynika z badań, 65% internautów w Estonii (a w przypadku osób poniżej 40 roku życia nawet 80%) odwiedza Facebooka co najmniej raz w tygodniu. Teoretycznie istniałoby więc całkiem spore prawdopodobieństwo, że potencjalny podejrzany nie tylko posiada konto w serwisie, ale nawet w miarę aktywnie z niego korzysta. Z kolei popularność Twittera jest znikoma – 5% estońskich internautów loguje się co najmniej raz w tygodniu.
Można zadać w tym momencie kilka nasuwających się pytań: kto miałby wysyłać te wiadomości? Prezes sądu, któryś z sędziów? Być może swój fan page założyłby sąd. Brzmi dziwnie, nieprawdaż? Zwłaszcza, że w takim wypadku administrator takiego fan page nie mógłby samemu zainicjować kontaktu z osobą, do której zwraca się sąd.